Pomimo tego, że moje pierwsze spotkanie z tajskim curry podczas konwentu w Krakowie pozostawiło wiele do życzenia, postanowiłam dać tej potrawie drugą szansę. Poszłam na łatwiznę, kupiłam zestaw DIY - przyprawy, mleko kokosowe i czerwona pasta curry w zestawie, samemu trzeba się zatroszczyć o warzywa i ewentualne mięso/wege substytut. W środku można było znaleźć instrukcję jak gotować, ale jeśli przyjrzycie się dokładnie zdjęciom i tekstowi, zobaczycie że producent prawdopodobnie poleciał po kosztach i tłumaczył instrukcję poprzez Google Translate.
f
Tak czy inaczej, słuchałam się istrukcji dość wiernie, tylko na koniec gotowałam dłużej niż trzeba było. Tajskie curry akurat powinno mieć konsystencję zupki, a u mnie było gęsto. Ale i tak było smaczne, o wiele lepsze niż z tamtego foodtracka. A to rzadkość.
Ale, ale, małe ostrzeżenie. Na opakowaniu pisało "mild", ale w rzeczywistości to był niezły ogień; mam trochę wytrzymałości na ostre przyprawy, ale i tak to było balansowanie na granicy jadalne i niejadalne. (choć przypomnę jeszcze raz, smaczne to było)
Tajskie curry jest na pewno bardziej egzotyczne od japońskiego, które to ma naleciałości europejskie. Przyprawy, mleko kokosowe i odpowiednia pasta to podstawa. Najczęściej widuję opcje curry zielone, curry czerwone (moje) i żółte (z konwentu). Podobno najostrzejsze ma być zielone curry (dodaja zielone chilli), średnio ostre ma być czerwone (czerwone chilli), a najmniej ostre - żółte (proszek curry). W Azji ludzie przygotowują pastę do curry w domu albo kupują gotową w sklepie; w naszych warunkach najlepszą opcją są sklepy internetowe.
Bonusy
Domowa pasta ucierana w moździerzu:
That's all folks!