niedziela, 27 października 2019

Targi Książki albo Targi Tłumów, Kraków 2019

Kolejne coś! Byłam gdzieś, robiłam coś, jakoś. Tym razem wzięłam udział w Targach Książki. Impreza trwała aż cztery dni, ja brałam udział tylko w sobotę i niedzielę.

Sobota, idę. Okazało się że dojazd zajął mi więcej czasu niż powinien, łatwy nie był, ze skomplikowaną przesiadką w przerażającym tunelu pod Rondem Czyżyńskim. Przypomniały mi się warszawskie lochy! Łatwiej byłoby ogarnąć swoje położenie gdyby wywieszono tablice z informacją o autobusach i tramwajach (wychodząc tędy, znajdziesz autobus x w kierunku xyz) - to by było super wspaniałe, ale nie ma. Może kiedyś...?

Dotarłam w końcu na przystanek końcowy, tu pojawił się problem bo komóreczka znowu odmówiła współpracy. Zaczęły się kombinacje, bo spostrzegłam pierwszą falę tłumu, i wstępnie ruszyłam za falą. Szybko jednak zorientowałam się, że nie mogę bezrefleksyjnie polegać na technice owczego tłumu, ponieważ tłumy były wszędzie, zewsząd, we wszystkich kierunkach. Dodatkowo samochody tworzyli korek, a policjanci pilnowali kierowali ruchem. Podobno kursował gdzieś farmowy bus między M1 a targami, ale ja tego cuda nigdzie nie wypatrzyłam.

Poradziłam się więc intuicji - że podążam za właściwym tłumikiem, który zmierza w to samo miejsce, i idzie poprawnie, a nie błądzi. Szczęściem głupiego, wybrałam dobry tłum i tak dotarłam na targi. Po drodze mijałam stoisko z zapiekankami, Świadków Jehowy i być może przedstawicieli innych religii z ulotkami, oraz zdawałoby się, jakiegoś nawiedzonego pana sprzedawającego własne książki. Może nie powinnam mówić że nawiedzony skoro nie czytałam... ale takie wrażenie odebrałam.

Kwestia wpuszczania ludzi była zdaje się załatwiona bardzo sprawnie, szybko to szło, a nawet nie miałam biletu kupionego z góry przez internet, tylko po staroświecku kupiłam go w kasie. Budynek jest wielki i odbywają się tu różne imprezy, że tak powiem, na przykład targi stomatologiczne (szok że istnieje cos takiego). Ogólnie dobre miejsce, ładne toalety, stołówka wyglądająca bardzo przeciętnie na górze, na dole do kupienia jakieś kawki herbatki, torby z targów, plus automat z książkami. Tyle o technikaliach.




Stoisk z książkami dużo, stoisk wiele, problem, że nie bardzo jak się temu przyjrzeć, bo fala tłumu była przeogromna. Chwilami nie wiadomo było, czy człowiek utkął w normalnym tłumie który szedł to przodu, czy już utknął przypadkowo w tłumie kolejkowym do konkretnego stoiska. Ludzie co chwila wpadający na siebie, aczkolwiek większość nie była agresywna, co się chwali. Polacy postanowili spróbować przebić Chińczyków w szlachetnej sztuce tłoczenia.







Pierwszy raz widziałam mężczyznę z dzieckiem w nosidełku. Chyba najlepsze rozwiązanie, skoro już musi się gdzieś iść z dzieckiem... choć generalnie na takie okazje niemowlaki chyba powinno się zostawiać w domu z opiekunką tudzież opiekunem. Co ciekawego tutaj będzie dla niemowlaka? Właśnie jakaś matka z wielkim wózkiem pełnym niemowlaka była z tych nieco agresywniejszych ludzi. Strategicznie to nie było mądrze pomyślane. Natomiast obecność ciut starszych dzieci miała sens z racji na stoiska z dziecięcymi książkami oraz rozrywki przygotowane specjalnie dla nich. Ludzie na wózkach inwalidzkim - to miało sens, w przeciwieństwo do wózków niemowlakowych. Jeszcze była pani z pieskiem, takim ładnym cocker spanielem. Też bez sensu, bo co tutaj jest atrakcyjnego dla psa, poza wielkim tłumem i multum bodźców? Nawiasem mówiąc, takie tłumy to dobra okazja dla kieszonkowców oraz wzajemnej wymiany zarazków. Oczywiście wiadomości przez megafon - ktoś zgubił dokumenty, ktoś zgubił dziecko. A raczej dziecko było, tylko rodzina się zgubiła, kobieta wielokrotnie czytała przez megafon żeby rodzice się zgłosili, a tu nic, czuć było narastającą furię w głosie czytającej.

Zasłyszałam od wystawców że ludzie powariowali z tymi tłumami, że rok temu tak nie było okropnie.

Było spotkanie z noblistką Tokarczuk, acz za późno się zorientowałam że choć wejście darmowe to trzeba było wejściówki pobrać. Ach. Być może to wina Nobla za te tłumy. Ludzie sobie nagle przypomnieli o kulturze czytania, albo o kulturze szpanowania tym że się czyta, w niektórych przypadkach. A właśnie właśnie, czy pan Minister Kultury zdążył już nadrobić zagłości czytelnicze? Ciekawe.

Gdzieś w międzyczasie wzięłam udział w konkursie o czytnik ebooków, napisać parę słów, i czekać na wyniki. Małe prawdopodobieństwo, ale wzięłam udział.
.

 
Rzeczy nieksiążkowe - maskotka donut, maskotka hamburger...

 

Jakieś pudełkowe cuda.
.



Ogólnie impreza mainstreamowa. Dużo religijnych rzeczy. Generalnie były stoiska oblegane potwornie, ale było też parę wiejących pustkami, np. stosiko Biblioteki Narodowej. W sumie nic dziwnego.

Generalnie jak coś kupować to gotówką. Mądrzy człowiek będzie miał zapas i nie będzie polegał na bankomacie, którego zapasy mogą się wyczerpać. Niektóre stoiska mają możliwość płatności kartą, ale to mniejszość. Jedno stoisko mnie zadziwiło pod tym względem - zostaw dane do wystawienia faktury, odejdź z książką (towarem), po paru dniach dostaniesz email z fakturą, i zapłać z domu przelewem. Pierwszy raz się spotkałam z takim czymś.

Stoisko Moleskine. O, typowy przykład płacenia za markę, pomyślałam. Co prawda wydają się się ładne i eleganckie, ale jednak, przepłacanie jest ostre.

W końcu wyczaiłam nieco bardziej swojskie klimaty. Tu małe ghetto komiksowo-mangowe, sprzedający bardzo mądrze wywiesili kartki z odpowiedziami na najczęściej zadawane pytania. Wreszcie, małe ghetto fantastyczne. Pan Ćwiek gdzieś był, ale go nie zlokalizowałam. Natomiast wpadło mi w oko spotkanie z pania Kańtoch, od której aż promienieje jakaś mądrość i inteligencja, podobnie do mojej nauczycielki anatomii. Pani związana ze Śląskim Klubem Fantastyki. Pani Kańtoch oraz Pani Której Nie Znam.

W trakcie spotkania z panią Kańtoch słychać było wielki hałas. "Porywają nas? Mamy zacząć panikować?" - zapytano. Po chwili to przeszło, spotkanie trwało dalej. Myślę teraz że to mógł być ten śmigłowiec który przyleciał po chorą panią. Dużo zdrowia!

Powrót, tramwaje pełne ludków. Jadąc czytam książeczkę na stojąco.
.

Niedziela, Targów ciąg dalszy. Obczajam bardziej optymalne połączenie tramwajowe, i zmierzam ku celowi. Mózg zarejestrował trasę, już nie muszę wspierać się tłumem, raczej inni mogą wspomóc się mną, bo idę energicznie i z pewnością siebie, tak jakoś wyjątkowo.




Idę, idę, bo o 12 jest spotkanie z czterema paniami w sprawie literatury historycznej. Panie takie niepozorne, takie normalne z wyglądu, ale jak otworzyły usta, to wypłynęły z nich ciekawe treści, ich zaangażowanie w rozmowę było bardzo duże, a dopuszczałam mozliwość że na tym spotkaniu mogą być ciepłe kluchy, ale nie, było fajnie, fajnie było.

W krótkich włosach pani Zofia Mąkosa, a na siedząco w kolejności od lewej do prawej, prawdopodobnie Magdalena Knedler, Maria Paszyńska, Sabina Waszut. Mogłam się pomylić. Nie czytałam żadnej z książek tych pań, przyznam.

Zjadłam zapiekankę i wypiłam kawę, to było bardzo przyjemne, przed terenem targów pod chmurką, w ten przyjemnie ciepły październikowy dzień. Tłumy dzisiejsze nieco mniejsze, na szczęście. Miałam dylemat czy isć na spotkanie z siostrą Anastazją czy Szczepanem Twardochem, ale okazało się że oboje tylko smarują autografy więc nic interesującego.




Być może będę miała okazję spotkać pana Twardocha na jakiś pełnowartościowym spotkaniu na jakims konwencie fantastyki w przyszłości. Może.

Zniżki jakieś były, ale książki generalnie są strasznie drogie, i typowa na targach obniżka 20% niewiele daje, choć fakt że co inne stoisko to inny system zniżkowy. Zauważyłam że u niektórych zniżki były większe w niedzielę niż w sobotę. Hm.

I wracam. Jakaś rowerzystka fuczy na mnie bez powodu, potem kłębią się ludzięta do tramwaju. Jakaś miła pani z dzieckiem z własnej inicjatywy bierze dziecko na kolana, w ten sposób ustępując miejsca czytającu. Miło z jej strony. I człowiek wraca i czyta, i czyta, aż skończył czytać, i wrócił do rzeczeywistości. W tych dojazdach skończyłam "Ostatniego jednorożca" wydanie rozszerzone.

No i tyle.

Podsumowując:
"I ja tam byłem, miód i wino piłem, a co widziałem to wam opowiedziałem".




poniedziałek, 21 października 2019

Imladris 2019 - konwent... spożywczy

Miałam przyjemność być uczestniczką krakowskiego konwentu Imladris. To oczywista rzecz żeby przyrównać małopolski Kraków do elfickiego Rivendell - ludzie lubią zachwycać się Krakowem choć jak każde miejsce, ma ono swoje cienie i blaski.

Dla wielu ludzi konwentowanie to wydarzenie główne towarzyskie. Czasem pojawiają się na może jednej prejekcji a reszta czasu jest spożytkowana na piwo ze znajomymi, którzy zjechali się z okolic na konwentowanie. Dla mnie jednak w 99% jest to doświadczenie samotnicze. Indywidualny charakter konwentowania był z początku trochę przymusowy, ale z czasem zaczęłam to cenić, jako że bycie samemu zdaje się być dla mnie bardziej naturalne niż rozrywki grupowe (choć od czasu do czasu nie pogardzę dobrym towarzystwem, ot, jak ten Bilbo Baggins tolkienowski). Istotny czynnik to też brak zainteresowanych znajomych, no fakt fakt.

Dokonałam preakredytacji przez internet. Cudowna rzecz bo bardzo skraca kolejkę przy wejściu. Podobno były problemy z komputerami więc i tak było opóźnienie trochę.

W piątek był dniem wstępnym, czyli chaos i ogarnianie jak to wszystko działa. A jednak warto przyjść tego pierwszego dnia, bo dzięki temu sobota czyli DZIEŃ WŁAŚCIWY przebiegał modelowo. Niedziela to już trochę ochłapy (w większości), jak wszyscy pakują manatki, a prowadzący prelekcje (nie wszyscy) nie stawiają się na posterunku.
.

W piątek poskakałam po prelekcjach, lepszych, gorszych... Świetny był wykład mądrej pani z UJ na temat kuchni w starożytnym Rzymie (nigdy nie wiadomo co się w życiu może przydać...).

Skoczyłam na chwilę obczaić konwentowy bar Baron, ogólnie dedykowany graniu w gry. Uznałam że to może być dobre miejsce do odwiedzenia kiedy nie będzie konwentu i dużej ilości ludzi naraz. Przyjemny wystrój i duży wybór soków do piwa, tak wielu jeszcze nie widziałam. Nawet wysączyłam to jedno piwko, choć raczej szybko, bo miałam okazję zaobserwować grupę dziewcząt grających w grę polegająca na zadawaniu pytań, głośnych, przeklinająch i o zgrozo opowiadających sobie wesoło o zdradzaniu swoich facetów. Nie moje klimaty.


Sobota, zdaje się. Tutaj pan prowadził bardzo mądry wykład o naukowości w świecie Tolkiena. Mówił trochę za cicho i to był mały minus, ale ogólnie - wow.
.


Konwent idzie w trend cyfryzacji, tu - poprzez rodzaj dziwnej gry konwentowej, polegającej na wpisywaniu kodow na swoje konto. Takie rzeczy średnio mi podchodzą, zwłaszcza że trzeba zaczepiać obcych ludzi (innych uczestników) i prosić ich o kody. Oraz posiadać smarfon, i to dobry i drogi, żeby bateria nie padła od tego grania.
.



Wypróbowałam foodtracki polecane przez konwent. Zamówiłam curry - nie zachwyciło, natomiast powiem że pani sprzedawczyni była bardzo miła, że aż szkoda mi było odpowiadać na jej pytanie, tak typowe w gastronomii (czy smakowało?). No to powiedziałam jej prawdę, a ona się zmartwiła autentycznie. Być może tego typu sytuacje prowokują ludzi do sugerowania mi autyzmu.




W niedzielę miałam aktualnie wielką przyjemność uczestniczyć w warsztatach kuchni azjatyckiej prowadzonych przez TEGO OTO PANA kucharza. Ja coś tam kiedyś gotowałam, próbowałam, spolszczałam - vide moje curry - ale nie jestem kucharzem profesjonalistą. Pan przytargał mnóstwo rzeczy (i kuchenka indukcyjna, i japoński rice cooker, noże, gary i szpargały) oraz składniki spożywcze, zarówno te lokalne polskie jak i super originalne japońskie typu kostka curry. Gotował wiele potraw i robił to wyśmienicie, na zdjęciu curry które on zrobił. I to jest prawdziwe curry, pomyślałam, porównując z tamtym sobotnim.



.

....
Jako że konwent miał miejsce w szkole, człowiek miał okazję podglądnąć życie współczesnej młodzieży, propaganda picia wody z kranu w pełnej krasie.


...


,
Jeśli chodzi o marnowanie pieniędzy to zauroczyły mnie kubki od Akuma-Inn, zwłaszcza kocie RPG.
Konwentowa koszulka też podobała mi się na tyle aby ją kupić. (Copernicon 2019 był ogólnie fajniejszy niż ten krakowski konwent, ale koszulka była brzydka jak noc, więc niestety. A szkoda, bo sam przewodni motyw konwentu, tj. stworzenia magiczne był całkiem sprytny, szkoda tylko że nie zrealizowany przez lepszego rysownika).
,,


 
(nie zwracajcie uwagi na twarz ludzką tylko na koszulkę piękną)
....


Podsumowując:
"I ja tam byłem, miód i wino piłem, a co widziałem to wam opowiedziałem".